z-pamietnika-zapracowanej-trzydziestki-i

Mam 35 lat – mówi się trudno, żyje się dalej. Bo i co mam zrobić? Zabronić ludziom pytać o swój wiek? Ponaciągać twarz albo naszpikować ją botoksem? A może zacząć nosić kucyki i torebkę z maskotką Hello Kitty?

Nawet jeśli bym chciała wcielić w życie to ostatnie, to ciężko widzę swoją przyszłość zawodową. Niby nie pracuję w urzędzie czy innej „poważnej instytucji”, nie mamy też odgórnych ustaleń co do stroju czy wyglądu, jednak wiadomo, że tam gdzie są ludzie a w szczególności baby, które zamiast zająć się pracą, przypatrują się robocie innych, tam nie będzie spokoju. Zbyt mocno wykrojona bluzka, brak rajstop, za mocny makijaż czy odważne uczesanie nie ujdą uwadze firmowych gapiszonów, które bardzo chętnie swoim spostrzeżeniem podzielą się z szefem… oczywiście, przy okazji, one przecież nie obgadują!

O nie, na mnie żerować nie będą. Choć mój prywatny styl ubioru różni się od biurowego, bo bardziej niż marynarki wolę zwiewne, nieco etniczne ciuszki, gdy tylko dostałam stałą umowę o pracę, wyposażyłam się w armię garsonek, garniturów i nudnych spódnic do kolan. Dlaczego? Bo chcę, by szefostwo widziało, że do swoich obowiązków podchodzę poważnie. I by kochane gapiszony nie miały punktu zaczepienia w krytykowaniu mojej pracy. Niech krytykują mnie – proszę bardzo. Nieraz już słyszałam, że mam zmierzłą minę, że jestem dziwna, a nawet że wydzielam złe fluidy. O tak, niech udławią się tymi fluidami i innymi czakrami, ale od mojej dziedziny wara!

Zdaję sobie sprawę, że podchodzę bardzo kategorycznie, ale w końcu mam te 35 lat i nie jestem głupią siksą, która przyszła świeżo po studiach i nie wie jak wypełnia się kartę pracowniczą, ale mądrzy się, bo napchano jej główkę mądrymi frazesami. Co więcej, moja praca to w sumie moje życie – smutne, lecz prawdziwe. To mój wybór. Chcę czuć się spełniona sama z siebie, a nie dlatego, że znalazłam idealnego męża czy że mam trójkę dzieci.

Nie ukrywam, iż sama podejrzewam od pewnego czasu u siebie symptomy pracoholizmu, bo choć nie unikam wieczornych wyjść do kina czy imprez, to jednak stroniłam zawsze od stałych związków czy w ogóle facetów, którzy poruszają temat zakładania rodziny. Nie narzekam jednak – mam to, co chciałam. Jestem sama, lecz niezależna i spełniająca się zawodowo. W ciągu paru lat osiągnęłam więcej niż niejedna karierowiczka. A że zrobiłam to kosztem życia osobistego… No cóż, prawdę mówiąc, choć czasem brakuje mi męskiego ramienia, na którym mogłabym się oprzeć, nie uważam tego za „koszta”.

Co może przynieść nowy dzień…