Dawno, dawno temu, kiedy mężczyźni z wioski wybierali się polować na mamuty, kobiety zajmowały się gromadzeniem korzonków, jagód, owoców. Dziś nasze przetrwanie nie zależy od zebranych plonów, ale instynkt zbieractwa tkwi w każdej kobiecie.
Kobiety gromadzą. Otaczają się przedmiotami, zapasami, planują jadłospis na parę dni do przodu. Nasze torebki to prawdziwa dżungla, pełna długopisów, plastrów, szpulek, nożyczek, dokumentów, grzebieni, kosmetyków, zdjęć, gumek recepturek i wszystkich innych „przydasiów”, które targamy ze sobą. Jest to zupełnie normalne!
Ziarnko do ziarnka
Czasami jednak gromadzenie przedmiotów jest dość niepokojącym objawem. Nie mówię tu o ludziach chorych na syllogomanię, czyli zbieractwo, którzy nie potrafią wyrzucić nawet śmieci i patologicznie gromadzą każdy napotkany przedmiot. Nie mówię również o hobbystach-kolekcjonerach, którzy z pasją gromadzą przedmioty pasujące do ich zbiorów.
Nie ma nic złego, gdy kupimy sobie coś na poprawę nastroju, ani w ustawianiu na półkach porcelanowych kotków. Jednak kiedy codziennie kupujemy sobie kolejny ciuch czy buty, a nieudane zakupy są przyczyną jeszcze większej frustracji, albo jeśli kotki zajmują każdy centymetr kwadratowy powierzchni w pokoju – wtedy możemy mówić o zaburzeniu.
Budujemy mur
Kobiety otaczają się przedmiotami, gdyż dzięki temu czują się bezpieczne – mają większy sentyment do misia z urwanym uchem, żal im wyrzucić uschnięty bukiet. Dla nas przedmioty są nośnikami wspomnień, emocji, dlatego tak trudno jest je nam wyrzucać.
Joanna Pastuszka-Roczek