„Ludzie zwracają się do mnie, bo mają zaufanie, wiedzą, że przeszłam swoje i nie okłamuję ich. Nie tylko kobiety, także mężczyźni, którzy nie wiedzą jak się zachować.” – z „Krystyną Koftą” o trudnych doświadczeniach z rakiem piersi oraz potrzebie regularnych badań rozmawia Alicja Złotkowska.
Redaktor: Menopauza – czy to słowo brzmi groźnie?
Krystyna Kofta: Menopauza to po prostu pewien okres w życiu kobiety, taki jak inne, tyle że następuje dość późno. Po przekwitaniu. Przekwitanie nie brzmi najlepiej, ale można się pocieszyć, że gdy opada kwiat, powstaje owoc. Owocem jest dojrzałość, a więc mądrość życiowa, rozwaga, czas dla siebie, bo przeważnie kobieta przechodzi na emeryturę. Menopauza ma odpowiedniki: menakme, klimakterium. Klimakterium zostało ostatnio „odczarowane” przez Elżbietę Jodłowską, która wystawiła farsę, graną przez „wiekowe” aktorki. Publiczność na tej sztuce płacze ze śmiechu! Menopauza dla mnie nie brzmi groźnie. Warunkiem jest to, że nie wyznajemy kultu młodości, że nie uważamy, że kobieta ma wartość dopóki jest młoda, piękna i zdrowa. To seksistowskie podejście, z którym należy walczyć.
R: Pani osobiste doświadczenia z menopauzą były ciężkie, pojawiły się nieprzyjemne objawy związane z zachwianiem równowagi hormonalnej organizmu. Sięgnęła Pani wówczas po hormonalną terapię zastępczą. Czy dziś również zdecydowałaby się Pani na HTZ?
KK: Gdy ja zaczęłam przechodzić menopauzę, nie było jeszcze zróżnicowanej terapii zastępczej. Dostawałam jeden silny hormon, który brałam zbyt długo, siedem lat! Nie badając się zresztą, brałam wciąż to samo. Wydawało się, że działa dobrze. Czułam się dobrze, a różne objawy zrzucałam na karb klimakterium. Hormon odkładał się i w ten sposób wyhodowałam sobie raka „hormonozależnego”. Mądra Polka po szkodzie. Gdybym miała taką wiedzę jak dziś, po prostu brałabym przez krótszy czas, słabsze leki, w końcu plastry, które są dziesięciokrotnie słabsze.
Alicja Złotkowska