Kim jest wolontariusz? To człowiek o dobrym sercu, który jest w stanie poświęcić swój czas innym, nie oczekując w zamian żadnej zapłaty. Jest to człowiek, który chce pomagać… tylko czy zawsze potrafi?
Przytułek dla porzuconych i pokrzywdzonych psów oraz kotów z Opolszczyzny założyła jeszcze jego mama. Kierując się współczuciem oraz miłością do czworonożnych braci, stworzyła dla nich dom. Potem jej syn – Michał – został gospodarzem azylu, gdzie pokrzywdzone zwierzęta wreszcie są dobrze traktowane. Nie są nawet zamknięte w kojcach. Mają do dyspozycji cały parter budynku – kilka pokoi, w których są rozmieszczone w zależności od gatunku (wiadomo że koty i psy się nie spotykają), wielkości i charakteru. W środku każdego pomieszczenia stoją stare kanapy, fotele, umoszczone legowiska – nie musi być pięknie, ale na pewno jest wygodnie. Do tego dochodzi wybieg – na tyle duży, aby psiaki mogły swobodnie pobrykać, gdy tylko mają na to ochotę.
Z prezesem fundacji Mali Bracia – Michałem Kozłowskim rozmawia nasza redaktorka Alicja Złotkowska.
Na wywiad umówiliśmy się na terenie fundacji, jak pan Michał powiedział: żebym zobaczyła na własne oczy. Zostałam oprowadzona po wszystkich pomieszczeniach, gdzie witały mnie spragnione kontaktu pyszczki – duże i małe, młode i stare. Każdy chciał być pogłaskany, każdy szukał odrobiny ciepłem. Pan Michał umiejętnie kierował grupą, aby nie doszło do psich kłótni o moje względy. W którymś momencie otoczyło mnie kilkanaście pyszczków, kilkadziesiąt łap tupało niecierpliwie, a i tak byłam pewna, że nie ma się czego obawiać. Te zwierzęta szukały tylko miłości. Chciałam im pomóc… I pewnie nie tylko ja doświadczyłam takiego pragnienia. Pytanie brzmi: jak często dobre chęci przekładają się na czyny?
Redaktor: Spytam wprost. Czy Pana zdaniem prawdziwe jest powiedzenie, że człowiek, który ma dobre serce, musi mieć twarde te przysłowiowe cztery litery?
Michał Kozłowski: (po chwili zastanowienia) No nie wiem… Nie do końca. Może taki człowiek jest zbyt naiwny, podatny na wpływy, prawda? Może jest zbyt ufny i zbyt jest otwarty… Są jednak też inne przysłowia, które przecież mówią, że jak jesteś dobry dla świata, to i świat jest dobry dla ciebie.
A czy dobre serce wystarczy żeby pomagać innym – także pomagać zwierzętom? Czy tu trzeba czegoś jeszcze?
MK: Na pewno jest to niewystarczające, bo można mieć dobre serce, a nie mieć w ogóle zmysłu organizacyjnego. Tutaj jest to potrzebne. Najlepsze jest połączenie tych obu cech. Twardość związana choćby z jakimiś bojami w urzędach, dbaniem o czystość , sprzątaniem, pomaganiem w ciężkich sytuacjach – to jest niezbędne, działając w fundacji. A z drugiej strony trzeba być na tyle wrażliwym i wyrozumiałym żeby widzieć i potrafić zrozumieć krzywdę zwierząt. Chcieć na nią reagować. Nie można przecież być obojętnym. To jest trudne do pogodzenia i przeważnie w ramach predyspozycji jednej osoby nie jest to spotykane. Trzeba więc dzielić się obowiązkami.
Czyli potrzeba kogoś, kto nas dopełni, aby być naprawdę pomocnym?
Tak jest choćby u nas w fundacji. Ja zajmuję się stroną organizacyjno-finansową, natomiast jest oprócz mnie pani Katarzyna Szydłowska, która bierze na siebie ciężar codziennej troski o zwierzaki. Jest ich opiekunką i dba, żeby miały spokój i czuły się dobrze u nas. To ona bierze na siebie analizę trudnych sytuacji, kiedy widać, że zwierzę cierpi. Nie martwi się o kwestie finansowo-prawne, ale to, co widzi tutaj, musi jakoś przetrawić. To nie jest łatwe: patrzeć na tyle krzywdy i wciąż chcieć pomagać. A przy tym jeszcze zachować minimum swojego czasu wolnego, aby te problemy nie siedziały cały czas w głowie, bo też trzeba cieszyć się swoim własnym życiem.
A. Złotkowska