Zwierzaki stanowiły nieodłączną część mojego życia, od dzieciństwa aż do chwili obecnej. Ledwo nauczyłam się mówić, a już nagabywałam rodziców o pieska lub kotka. Najpierw były chomiki, świnki morskie, królik, a w końcu wymarzony i „wyjęczany” jamniczek.
Jako tzw. „miłośnik zwierząt” wielokrotnie zastanawiałam się nad wegetarianizmem, ale wydawał mi się bardzo trudnym i nienaturalnym dla człowieka sposobem żywienia. Obiad bez schabowego? Bitek? Pieczonej kury? Niewykonalne.
Miałam wizję, że roślinożercy cierpią katusze z niedosytu, zajadają się chemicznymi suplementami, tęsknią za pieczystym i spędzają długie godziny w kuchni. Na takie poświęcenie nie byłam gotowa. Jadłam więc mięso i z poczuciem winy oglądałam reportaże o tym, co dzieje się w rzeźniach, fermach kur etc. A może bardziej starałam się nie oglądać i nie wiedzieć…
Nie ważne, jak pokroisz, to ciągle jest ciało
Przełomem była wizyta w Londynie i uczestnictwo w Vegan Festival, imprezie wegan, czyli osób, które oprócz nie jedzenia mięsa, nie jedzą także żadnych produktów odzwierzęcych. Zaproszona przez kuzynkę wkroczyłam na halę pełną barwnego tłumu. Błąkałam się między straganami z ekologicznymi wyrobami, oglądałam stoiska, gdzie kolorowo odziani ludzie promowali różnego rodzaju pro-zwierzęce i nie tylko akcje – uwolnienie szympansa z laboratorium badawczego, powstrzymanie rzezi fok. Proponowano również sprzedaż artykułów wyprodukowanych w fair trade (sprawiedliwy handel), czyli z zachowaniem pewnych standardów etycznych, bez eksploatowania pracowników etc. Byłam dość mocno wyobcowana, chociaż ten wybuch zapału i chęć zmieniania świata na lepszy, był dla mnie niczym powiew świeżości, w dusznym świecie komercji i kapitalistycznego egoizmu.
Chciałam mieć w tym wszystkim swój mój malutki udział i zdecydowałam się kupić magnesik na lodówkę ze zwierzakiem. Zamiast zwyczajowych kotków, czy piesków można było wybrać obrazek krówki, świnki, kogucika etc. Czułabym się jak ostatnia hipokrytka kupując magnes z którymkolwiek z tych stworzeń, stanowiły przecież składnik mojego codziennego menu. W końcu wyszłam z festiwalu ściskając w garści wizerunek owieczki ( jedynego mięsiwa, którego nigdy nie jadałam) i mocnym postanowieniem o porzuceniu mięsa.
Janis