Wielka popularnością cieszą się w naszym kraju i na świecie portale społecznościowe. Ludzie czują potrzebę dzielenia się swoimi gustami, nastrojami, a nawet zdjęciami. Czy nasze internetowe profile powinny jednak mówić o nas wszystko? Gdzie jest granica?
Często jednak zapominamy, że nawet jeśli w podpisie zdjęcia umieścimy tekst „dla mojego misia”, widzi je znacznie więcej osób niż adresat i… nie wpływa to pozytywnie na nasz wizerunek. Prosta sprawa: dlaczego nie wychodzimy na klatkę schodową w samej bieliźnie, całując męża na ‘do widzenia,tylko robimy to w przedpokoju własnego mieszkania? Przecież w budynku też są sami znajomi – sąsiedzi. Wystarczyłoby jednak zobaczyć zdziwiony wzrok sąsiadki, aby się speszyć.
W Internecie nie widzimy reakcji naszych obserwatorów, a komentarze… cóż, zwykle umieszczane są te pochlebne. I tu koło się zamyka, ponieważ komplementy sprawiają, że czujemy się piękne, zgrabne i powabne. To miłe uczucie, dlatego wrzucamy kolejne takie fotografie. W wyniku tego nasz profil staje się miejscem, z którego do odbiorców zaczynają ‘krzyczeć’ zdjęcia o charakterze bardzo osobistym, żeby nie powiedzieć intymnym. To wpływa na postrzeganie nas.
Pomijając już fakt, że sami znajomi przestają widzieć w nas doświadczoną księgową, dobrą gospodynię czy troskliwą matkę lub babcię, bo cały czas patrzą na niemłodą już (tak, tak) kobietę w kusej mini, do tego dochodzi jeszcze sprawa łatwości, z jaką zdjęcia mogą nasz profil opuścić. I nie pomogą zabezpieczenia, tryby widoczności itp.
A. Złotkowska