jak-pomagac-aby-byc-pomocnym-wywiad

Kim jest wolontariusz? To człowiek o dobrym sercu, który jest w stanie poświęcić swój czas innym, nie oczekując w zamian żadnej zapłaty. Jest to człowiek, który chce pomagać… tylko czy zawsze potrafi?

Zdecydowanie. A jak to jest z wolontariuszami i ludźmi, którzy sami mają dużo zwierząt? Ich chyba bardziej cechuje dobre serca niż zmysł organizacyjny, prawda?

MK: Tak, raczej tak. Dużo osób – pań głównie – które pomagają zwierzętom we własnym zakresie, nie potrafi na dłuższą metę radzić sobie w życiu. Mają problemy finansowe, kłopoty z zaopatrzeniem oraz z innymi sprawami organizacyjnymi. Najlepiej więc jeśli jest jakaś instytucja czy fundacja, która może tutaj w pomóc. Doceniać dobre rzeczy, które te osoby robią, a jednocześnie pokierować nimi. Trzeba chociażby wyposażyć je w środki czystości, karmę czy zorganizować sterylizacje. Te osoby pragną pomagać, ale często nie mają prawa jazdy, samochodu i tu jest problem. Chciałyby dobrze dla zwierząt, chciałyby ograniczyć populacje, ale zorganizowanie wizyty u weterynarza, znalezienie taniego weterynarza, zawiezienie do niego czworonoga, odebranie, kupienie leków – to już jest trudniejsze organizacyjnie i stanowi dla nich często kłopot czy barierę nie do przejścia.

A jak w takim razie jest u Małych Braci? Czy zgłaszają się wolontariusze, którzy chcę pomagać pod skrzydłami fundacji?

MK: Tak, ale… przeważnie tacy wolontariusze w praktyce to jest… bardzo krótkotrwała sprawa. Kilka wizyt i się kończy ich zapał.

Kilka, czyli ile zazwyczaj?

MK: Dwie, może trzy. To jest tak: jest zapał pójdę do biednych piesków, więc my musimy wprowadzić wolontariusza – wszystko mu wyjaśnić, wytłumaczyć, pokazać. On przeważnie nie umie kierować dużą grupą zwierząt. A tu jednak jakiś respekt na początku trzeba wzbudzać. Nie można tak wejść i po prostu stanąć, bo jeden przez drugiego skacze, pcha się do głaskania, co też powoduje zazdrość. Psy potrafią się pogryźć właśnie w takim momencie. Ja ze swojego doświadczenia wiem, że trzeba grupę najpierw zastopować, rozpędzić wręcz i potem stopniowo, nie faworyzując specjalnie żadnego psa, każdego obdarzyć uwagą, głaskaniem. Wolontariuszy właśnie trzeba tego nauczyć. Pokazać takie proste rzeczy typu: gdzie się wylewa wodę, czego nie wolno robić i tak dalej. A jak się już im tą wiedzę przekaże, to przeważnie przychodzą jeszcze raz, może drugi, ale potem już nie przyjdą. Jest to więc bardziej obciążenie niż pomoc dla pracowników, którzy poświęcają swój czas żeby przyuczyć wolontariuszy. Jest to poza tym męczące nie tylko dla nich, ale również dla zwierząt.

I nikt nie zostaje dłużej?

MK: Jest teraz tylko jedna dziewczyna, która przychodzi regularnie. Wcześniej było parę innych osób, ale po ostatnim wypadku przestały do nas zaglądać.

A co dokładnie się stało?

MK: Dziewczyny przyszły, wyprowadzały psy. Były dość obeznane z zasadami, jednak nie dopilnowały zamknięcia drzwi na haczyk, a niektóre psy potrafią sobie poradzić z klamkami . No i psy wpadły do pomieszczenia kotów. Mnie wtedy nie było, dziewczyny strasznie to przeżyły. Zresztą nie tylko one. Nasza opiekunka – Katarzyna Szydłowska – przecież znała, lubiła zwierzaki i nagle widzi je pogryzione. Z częścią trzeba było szybko jechać do weterynarza, część się pochowała, pouciekała. Wszyscy byli w ciężkim szoku, szczególnie te dziewczyny, które przecież chciały dobrze, a tu taki wypadek. Już nie przychodzą, wycofały się. Może się też trochę wstydzą…

A. Złotkowska