Pasja może połączyć dwoje nieznanych sobie ludzi, których losy przypadkiem się krzyżują. A może to nie przypadek tylko przeznaczenie? Czy na szczycie czeka coś jeszcze oprócz zapierających dech widoków? Poznajcie kolejną opowieść z cyklu niezwykłe historie miłosne!
W pogoni za wolnością
Justyna zaszczepiła w sobie wielką pasję do gór kilka lat temu, gdy pierwszy raz wyruszyła w Tatry wraz ze studencką bracią. To miał być jednorazowy wyjazd w ramach zaliczenia przedmiotu, ale okazał się początkiem pięknej przygody i pasji. Dziewczyna zakończyła studia pedagogiczne, ale nie zerwała z górami. Ten związek rozkwitał w najlepsze. Szafa wypełniona była po brzegi górskim sprzętem. W końcu solidny plecak, raki czy bielizna termiczna to podstawa, nawet dla początkującego tatromaniaka. Tatry były dla Justyny jak drugi dom. I choć do Zakopanego daleka droga, każdy wolny weekend czy urlop był wykorzystywany na górskie wędrówki. Znajomi dziewczyny byli zaskoczeni jej determinacją w zdobywaniu górskich szczytów, inni uznawali wyjazdy za stratę czasu. Ale ona kochała góry i nie zamierzała z nich zrezygnować. Dawały jej wolność, tam pośród szczytów mogła odetchnąć, mogła żyć. I choć miała prawie wszystko – dobrze płatną pracę w ośrodku kulturalnym, dużo czasu dla siebie, wciąż nie mogła znaleźć miłości. Niby wcale jej nie szukała, ale w głębi serca wierzyła, że los jeszcze się odmieni. W góry jeździła sama. Czasem poznawała na szlaku interesujące osobowości, ale znajomości tego typu zawsze były powierzchowne. Justyna obawiała się ponownego zranienia i odrzucenia. Pragnąc miłości, jednocześnie bała się, że ktoś złamie jej serce. A tego absolutnie nie chciała przeżywać ponownie. Za dużo wylała łez. Zbyt wiele kosztowało ją poukładanie sobie życia od nowa. Najważniejsze były góry, aż do ostatniego wyjazdu…
Bo liczy się spontan
Plany nieoczekiwanie mogą ulec zmianie, a Justyna uwielbiała spontaniczne akcje. Dodawały szczyptę niepewności i adrenaliny, a skoro jej życie uczuciowe powoli zdychało, przynajmniej mogła się rozerwać. Ekipa z Warszawy, poznana podczas jednego z wypadu w Tatry, zaproponowała weekend na szlaku. Trasa była już zaplanowana, pozostało więc spotkanie na miejscu i rozpoczęcie przygody. Justyna cieszyła się na ten wyjazd jak nigdy, ponieważ długo czekała na wolne. Ostatnio praca zajmowała jej długie godziny, a góry były spychane na dalszy plan. Perspektywa chociaż trzech dni w górach była więc niczym gwiazdkowy prezent. Z tym, że mieliśmy początek wiosny. Celem wyprawy były krokusy. Dolina Chochołowska słynie z wielkich polan krokusów, które w sezonie tworzą fioletowe dywany. Widok jak z pocztówki. Wszystko zapowiadało się idealnie. Spontaniczna decyzja została podjęta i Justyna wyruszyła w Tatry. Zapowiadało się iście wiosennie, ale coraz bliżej Zakopanego robiło się biało. Śnieg w kwietniu to dość naturalne zjawisko w górach, ale po gorącym poprzednim weekendzie, Justyna liczyła na słoneczną pogodę. Dotarcie do białego Zakopanego nieco zgasiło entuzjazm dziewczyny. Z ekipą miała spotkać się w schronisku na Chochołowskiej.
W poszukiwaniu krokusów, czyli szczyt wszystkiego
Już po drodze do schroniska, jedyne co mogła podziwiać Justyna było białym puchem. Śnieg wokół przypominał scenerię z krainy lodu a nie wiosennego krajobrazu. Po krokusach nie było ani śladu. I na nic zdały się próby odgarniania śniegu, który sięgał ponad kolana dziewczyny. Zmęczona i głodna dotarła do ciepłego schroniska. Wiadomość od ekipy nie była tym, na co czekała Justyna. Jolka i Mateusz utknęli w połowie drogi, przez problemy z samochodem. Nie było szans, że dotrą na miejsce tego samego dnia. No cóż, Justyna musiała sama wybrać się w góry, ale przecież dla niej nie był to żaden problem. Mogłaby pomyśleć, że to już szczyt wszystkiego, nie ma krokusów, wszędzie śnieg, a znajomi nie dojechali. Nie po to jechała tyle kilometrów, by zrezygnować z wędrówki. Na początek wybrała się na Grzesia. I tę wyprawę z pewnością zapamięta na długi czas…
Grześ kontra Justyna
Grześ jest szczytem w Tatrach Zachodnich. Liczy zaledwie 1653 m n. p. m., więc jest dobrym podejściem na rozpoczęcie wędrówki w górach. Jednak Justyna nie spodziewała się, że ta niewinna wyprawa, sprawi jej tyle trudności. Dziewczyna miała kijki, które przy wejściu na szczyt okazały się nieocenionym wsparciem. Śnieg po kolana, śliskie miejsca, a do tego ograniczona widoczność – to wszystko tylko utrudniało wspinaczkę. Justyna wspięła się na górę, z której można było podziwiać jedynie mgłę. Nie była na szczycie sama, ponieważ mijało ją parę osób, w tym trzech młodych chłopaków. Zadowolona dziewczyna otworzyła plecak, by wyciągnąć termos z herbatą i raki. Lecz raków nie było w plecaku. Najwyraźniej zostały w domu, zapomniane w szafie. Zejście bez nich w takich warunkach wydawało się wielkim wyzwaniem. Justyna nerwowo przetrzepywała plecak z nadzieją na znalezienie sprzętu, co nie uszło uwadze jednemu z chłopaków, będących na szczycie. Przemek, bo tak na imię miał nieznajomy, zapytał Justynę, co się stało. Po wysłuchaniu problemu, odszedł bez słowa w kierunku swojego plecaka. Justynę zaskoczyło takie zachowanie i już miała próbować jakoś zejść, gdy Przemek podbiegł do niej z woreczkiem w ręce. Były w nich raki, które nakazał dziewczynie założyć na buty. Pomoc okazała się bezcenna, a zejście o niebo łatwiejsze. Przemek całą drogę na polanę rozmawiał z Justyną, nie tylko o górach. Tak dobrze im się gawędziło, że nawet nie spostrzegli, jak szybko dotarli do schroniska. Justyna żaliła się, że przyjechała na krokusy, których i tak nie zobaczyła. Żartowała, że pozostanie jej tylko zakup pocztówek z tymi kwiatami. Przemek jednak wiedział, gdzie znaleźć krokusy. Postanowił zaskoczyć dziewczynę i umówił się z nią o świcie przed schroniskiem.
To czego szukasz, jest bliżej niż myślisz
Justyna niechętnie wstała z ciepłego łóżka, kiedy całe schronisko jeszcze smacznie spało. Czekała na spotkanie z Przemkiem, który okazał się przystojny i bardzo sympatyczny, ale była przygotowana na wszystko. W końcu to mógłby być tylko głupi żart. Ale Przemek czekał już na zewnątrz z uśmiechem od ucha do ucha. Powiedział, że pójdą w stronę kapliczki. Justyna znała to miejsce, nie pierwszy raz była w Dolinie Chochołowskiej, ale tyle śniegu jeszcze tu nie widziała. Była trochę zła na Przemka, że ciągnie ją o 5 rano pod zwykłą drewnianą kapliczkę. Uznała ten pomysł za absurdalny. Gdy dotarli na miejsce, Przemek zapytał jaki był cel jej wyjazdu. Oczywiście były nim krokusy, ale one były przygniecione przez biały puch, który nic nie robił sobie z panującej według kalendarza wiosny. Przemek nakazał dziewczynie by się schyliła i zajrzała pod ławki, które znajdowały się przed świątynią. Jakie było zdziwienie Justyny, gdy ujrzała pod nimi fioletowe kwiaty, Krokusy, osłonięte drewnianymi daszkami pięknie prezentowały się na białym tle. Justyna nie mogła uwierzyć, że miała je tuż pod nosem, a nie mogła ich dostrzec. Przemek wydawał się być dumny z tego, że udało mu się tak pozytywnie zaskoczyć dziewczynę. W ramach tej wielkiej radości, Justyna zabrała go na słynny deser chochołowski. A na następną wędrówkę wyruszyli już razem. W końcu Justyna wciąż miała pożyczone od Przemka raki, których nie miała zamiaru szybko zwracać.
Ekipa z Warszawy dotarła do Zakopanego i w nieco powiększonym składzie, młodzi spędzili weekend w górach. Ale nie na nim kończy się historia Justyny i Przemka. Pasjonaci górskich wrażeń wybrali się jeszcze na wiele wspólnych wypraw w Tatry. Połączyły ich krokusy, raki i gorąca miłość, nie tylko do gór. I w przyszłości, z pewnością zdobędą razem niejeden szczyt.
Katarzyna Antos