W 1688 roku kawa była już znana w Londynie, a przy wielu uliczkach obok pubów powoli wyrastały również kawiarnie. Bywali tam dżentelmeni, ale niekoniecznie arystokracja. Do tej grupy zaliczali się też naukowcy, właściciele ziemscy i przedsiębiorcy. Szczególnie ci ostatni zachwycili się kawiarniami.
Były idealnym miejscem prowadzenia interesów. Wiele umów zawarto i kontaktów nawiązano dzięki bywaniu w kawiarniach. Jeden z takich lokali niejaki Edward Lloyd otworzył w porcie nad Tamizą. Prawdopodobnie nie spodziewał się, jak wiele z tego wyniknie i że jego skromny lokal będzie miał wpływ na cały świat jeszcze w XXI wieku.
Kawiarnia w porcie?
Jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę. Wbrew towarzyszącemu im stereotypowi, marynarze po zejściu na ląd marzyli nie tylko o alkoholu (i kobietach). Chcieli też informacji. A jakie można znaleźć lepsze miejsce dla zdobycia informacji niż siedemnastowieczna kawiarnia? W przybytku Lloyda (nazywanym po prostu „Lloyd’s Coffee House”) bywali marynarze, kupcy i właściciele statków. To u niego można było poznać najnowsze ceny towarów, do niego najwcześniej docierały wieści o losach statków, to on wiedział, kto i za ile może ubezpieczyć przewóz. Każdy rozsądny i przedsiębiorczy człowiek związany z transportem morskim bywał u Lloyda i popijając filiżankę kawy, w doborowym towarzystwie sobie podobnych zdobywał i wymieniał informacje.
Niestety, choć kawiarnia Edwarda Lloyda wygląda sielankowo, drugi biznes Londyńczyka nie przypadłby współczesnym do gustu. Poza prowadzeniem kawiarni Lloyd zajmował się także ubezpieczaniem statków. Jego oferta była dość wyspecjalizowana – angażował się wyłącznie w ubezpieczanie handlarzy niewolników. Trudno mu jednak odmówić zmysłu do interesu. W tamtym okresie był to jeden z najbardziej dochodowych, wprost kwitnących biznesów.
Agnieszka Kąkol