-szukam-szczescia-w-nieszczesciu-wywiad-z-izabela-pietrzyk

Mówi IZABELA PIETRZYK, autorka „Rodzinnego parku atrakcji”, w rozmowie o samotnych ryczących czterdziestkach, życzliwej Rosji i szampańskim nastroju.

Czytałem sporo recenzji – wielu czytelników zaraża Pani dobrym humorem. Ten dobry humor towarzyszy Pani podczas pisania?

Rzeczywiście, mam naturę wesołka i podpisuję się dwoma rękoma pod słowami Makuszyńskiego: „uśmiech to połowa pocałunku”. Ale nie jestem bezrefleksyjną kretynką. Miewam różne nastroje. To nie tak, że codziennie rano wstaję z łóżka z „bananem” na twarzy. Kiedy dopadają mnie gorsze chwile, unikam pisania. Jakiegokolwiek i do kogokolwiek. Żeby usiąść do książki, muszę być nie tylko w dobrym, ale wręcz w szampańskim nastroju. Wtedy myśli buzują i leją się jak szampan. I jest fajnie.

Od razu też dopytam, skąd źródło tego dobrego humoru? Tego da się nauczyć?

Nie wiem, ale chyba nauczyć się tego nie da. Od urodzenia byłam niepoprawną optymistką. Może dlatego, że miałam cudowne dzieciństwo i najcudowniejszą na świecie babcię? Może dlatego, że nigdy nie przeżyłam żadnej tragedii? Zdarzało się, że życie kopało mnie w tyłek, ale kogo nie kopie? Musiałam zbyt wcześnie pochować moją mamę. Musiałam poradzić sobie z elastopatią córki i jej wiecznymi pobytami w szpitalach, niekończącymi się operacjami… Ale uprawiam filozofię Pollyanny – szukam szczęścia w nieszczęściu. Co z tego, że moje koleżanki wciąż mają mamy? A ilu jest ludzi, którzy stracili matki znacznie wcześniej ode mnie? Co z tego, że mam dziecko poskręcane śrubkami? A ile jest dzieci, którym medycyna nie może pomóc?

Zamiast marudzić, wolę się cieszyć – że jednak długo miałam mamę, że moja córka normalnie funkcjonuje… Że tak wcześnie przyszła do nas wiosna i kiedy byłam dzisiaj na Jasnych Błoniach na spacerze z psem, miałam ochotę wytarzać się w krokusach z podobną rozkoszą, z jaką mój pies tarza się w resztkach starej ryby na pobliskim śmietniku…

Kocham życie i cieszą mnie najmniejsze drobiazgi. Trzeba się bardzo mocno postarać, żeby mnie zdenerwować – ale nawet wtedy nie wściekam się, nie krzyczę. Wyrosłam z podobnych emocji w czasach piaskownicy. Szkoda życia na złoszczenie się.

A kiedy pisanie przestaje być frajdą?

Wydaje mi się, że wtedy, kiedy trzeba pisać. Na szczęście ja mam ten luksus, że bawię się w pisanie i nie muszę robić niczego na siłę. „Rodzinny park atrakcji” oddałam do wydawnictwa jesienią ubiegłego roku. Od tego czasu nie spłodziłam ani jednej linijki. Dom, rodzina, praca, przyjaciele – latam jak chomik w kołowrotku. Może w czasie wakacji coś wymyślę? A może nie? Przecież nie mam gwarancji, że w lipcu albo w sierpniu spłynie na mnie wena. Chciałabym nadal pisać. Jednak tylko dla frajdy. Innej opcji nie ma.

Czytałem, że Pani przyjaciółki bywają przedmiotem opisu w książkach. W tej najnowszej też? I co mówią, gdy znów przeczytają o sobie?

Nie, nie! Moje przyjaciółki zakończyły „karierę” jako pierwowzory.
Tylko Sienkiewicz potrafił napisać kilka tomów o tych samych bohaterach i nie zmęczyć czytelnika. A gdzie mi do Sienkiewicza?! Dlatego dałam spokój przyjaciółkom i zarówno w „Histeriach rodzinnych”, jak i w „Rodzinnym parku atrakcji” jadę na fantazji własnej.

Marcin Wilk, Izabela Pietrzyk