Żeglarze Cortésa przywieźli z Ameryki Południowej wiele skarbów, w tym doskonale nam znaną czekoladę. Kakao nie było jednak jedynym jadalnym towarem, który zapełniał ładownie – znalazło się tam również ogniste chili oraz aromatyczna wanilia.
Tam jednak czekała go niespodzianka. Bo chociaż nasiona zasiano w ziemi, dołożono wszelkich starań, aby rośliny rosły w najlepszych możliwych warunkach, doczekano się nawet kwiatów, to jednak nie uzyskano drogocennych nasiennych strąków, bo roślina nie wydawała owoców. Zagadkę rozwiązano dopiero w XIX wieku – cennej roślinie brakowało… owadów.
Okazało się, że są one niezbędne do zapylania wanilii. Co więcej, kwiaty zbudowane są w taki sposób, że zapylić je mogą tylko maleńkie pszczoły niektórych gatunków z rodzaju melipona. Długo zatem Meksyk był jedynym dostawcą wanilii dla całego świata.
W 1930 roku botanik Charles Morren zidentyfikował problem i wymyślił metodę ręcznego zapylania wanilii. Była ona jednak powolna i niewygodna, a zatem kosztowna, i praktycznie wykluczała możliwość zarobienia na uprawie. Dopiero młody, zaledwie dwunastoletni syn niewolnicy, Edmond Albius, odkrył metodę zapylania waniliowych kwiatów szybko i sprawnie. Jego metodę stosuje się do dzisiaj.
Na stołach świata
Po tym odkryciu plantacje wanilii pojawiły się na Madagaskarze, w Ugandzie, Indonezji, na Seszelach i Antylach Francuskich oraz na Réunion, rodzinnej wyspie Edmonda Albiusa, która na długie lata została największym producentem wanilii na świecie.
Agnieszka Kąkol