Na początku 2011 roku ogromną burzę w USA i Europie rozpętała książka Amy Chua – Bojowa pieśń tygrysicy. Autorka postawiła w niej bardzo odważną tezę – „chińskie matki są najlepsze”. Opisując autorytarny sposób wychowywania swoich córek sprawiła, że europejscy i amerykańscy rodzice doznali szoku. Ale również zaczęli się zastanawiać nad własnymi metodami wychowawczymi.
Z drugiej strony musimy zastanowić się, czy jednak modne „bezstresowe wychowanie” jest dobrą alternatywą? Wychowanie bez granic, zakazów, obowiązków i wyraźnych reguł przynosi skutki odwrotne od stawianych celów. Brak kar, zupełna swoboda i znikome wymagania a ponadto chronienie dziecka przed stresem sprawiają, że nie będzie umiało w dorosłym życiu zmagać się z rzeczywistością. Taki człowiek przyjmuje postawę roszczeniową bez okazywania żadnego zaangażowania. Nie potrafi radzić sobie z porażkami, nauczony dostawać to, co chce.
Odpowiednia dawka stresu działa mobilizująco nawet na dziecko. Jeśli nauczy się walczyć z tym uczuciem w latach szkolnych, tym lepiej poradzi sobie w dorosłym życiu. Dobrze wytyczone granice i narzucone jasne reguły pomagają się rozwijać młodemu człowiekowi. Najważniejsza we wszystkim jest konsekwencja – zwłaszcza rodziców. To rodzic ma być wzorem i nieugiętym strażnikiem zasad, okazywać dziecku miłość, jak i egzekwować reguły.
Popularność „bezstresowego wychowania” może wynikać w dużej mierze z braku czasu rodziców i pozostawienia dzieci samym sobie. Młodzi ludzie nie przestrzegają reguł, bo często nie ma ich kto tego nauczyć. Żyjemy w świecie ciągłego pośpiechu. Książka Amy Chua, choć kontrowersyjna, może być doskonałą szansą na zatrzymanie się i postawienie kilku pytań – a odpowiedź leży zapewne gdzieś pomiędzy metodą chińskiej matki, a wychowaniem liberalnym.
M. Borowik