z-pamietnika-rozwodnika-cz-ii

Miesiąc po rozstaniu moje myśli już się powoli stabilizowały. Choć męczący dyskomfort i poczucie niesprawiedliwości pozostało, to jednak zaczynałem myśleć co dalej, a nie wiecznie obracać się do tyłu.

Gdzie słowo „co dalej” wcale nie znaczyło, że muszę, tylko że chcę! Że mogę odnaleźć znowu szczęście, że świat się nie kończy i nie można cały czas użalać się nad sobą. Wszystko na wyciągnięcie ręki. Ludzie się przecież żenią i się rozstają. To jest życie!

Wreszcie zaczynałem wychodzić do ludzi. Na początku robiłem to nieco na siłę, żeby po prostu nie siedzieć w domu i nie myśleć, ale potem spotkania ze znajomymi były dla mnie znów atrakcyjne, mogłem odbudować dawniej zamglone kontakty i czerpać z otoczenia pozytywną energię. Oczywiście, denerwowało mnie kiedy koledzy i koleżanki dziwnie na mnie patrzyli. Tak jakby chcieli się dowiedzieć jak zachowuje się rozwodnik, co myśli, co mówi i jak reaguje. Wiedzieli, że zostałem porzucony, czyli skrzywdzony i obserwowali, jak ja sobie z tym radzę.

Starałem się jednak nie zwracać na to uwagi i próbowałem się dobrze bawić, żartować, mimo że w mojej głowie panował jeszcze mocny ucisk. Pomagało mi to bardzo i choć po przyjściu do domu i skorzystaniu przez chwilę na samotności, myślałem o żonie, to jednak kontakt z ludźmi napawał mnie szeroką gamą optymizmu. Chyba w takim razie nie jestem taki beznadziejny…

Dni mijały wolno, ale z godziny na godzinę widziałem u siebie pewien progres. Zaczęło mi zależeć na pracy, chciało mi się rano wstawać i nawet jajecznicę sobie sam robiłem. Sporządzałem sobie szczegółowy plan zajęć, aby się nie nudzić, a co za tym idzie nie myśleć i pozwalało mi to koncentrować się na innych rzeczach. Postanowiłem zadbać o siebie nie tylko psychicznie, ale także fizycznie, co przekłada się przecież na lepsze samopoczucie oraz wiarę we własne możliwości.

Rano praca, po południu siłownia, bieganie lub siatkówka, a wieczorem spotkania z przyjaciółmi lub w rodzinnym gronie. Odwiedziłem nawet kilku kolegów ze studiów, których nie widziałem kilka lat, więc wycieczki do Poznania, Wałbrzycha czy Olsztyna były swoistym odcięciem się od codzienności i pomocą w cieszeniu się tym co dookoła. Gdy napotykałem na gorsze samopoczucie, to wmawiałem sobie, że lepsze przede mną, że przeszłość to tylko wspomnienia, a to co zrobię teraz, jedynie kształtuje moją przyszłość.

Życie nabierało kolorów, chociaż miewałem gorsze momenty i chwile zwątpienia. Zauważałem zainteresowanie płcią przeciwną, co tylko powiększało zachwiane przecież poczucie własnej wartości. Zaczynało do mnie dochodzić, że moje małżeństwo tak naprawdę już wcześniej skazywane było na niepowodzenie, bo różnice charakterów i priorytetów były za duże. Byliśmy fajnymi ludźmi, ale *widocznie nie dla siebie*…

Kiedy powoli dochodziłem do siebie i widziałem „światełko w tunelu”, dotarło do mnie, że przed nami jeszcze załatwienie tych wszelkich formalności, czyli podział majątku, zmiana treści kilku dokumentów oraz sam rozwód. W perspektywie liczne spotkania, aby zamknąć powyższe tematy i częste rozmowy telefoniczne, a przecież ja tak bardzo chcę się odciąć od tego co za mną oraz szybko zapomnieć o żonie! Nie dało się. Trzeba było znów stawić czoła jakże raniącej serce rzeczywistości… A ta wcale zadania nie ułatwiała.

Czytaj inne kartki z pamiętnika rozwodnika:

Część I

LION