Nauczyli mnie w szkole czytać, więc czytam. Chwalę się tym, bo wiem, że ta zależność statystycznego Polaka często nie dotyczy.
Statystyczny Polak ogląda obrazki w gazecie, bo fotografiami ciężko nazwać coś, w czym większy wkład ma grafik niż fotograf. Ponieważ ja uważam, że z obrazkowych książeczek wyrosłam na etapie przedszkola, szkoda mi pieniędzy na kolorowe gazetki, gdzie artykuły składają się z 35% photoshopowanych zdjęć, 25% z reklam, 15% krzykliwych nagłówków oraz kolejnych 15% przypadających na wybujałą fantazję autora. Jak prosty rachunek pokazuje, w takim tekście treści samej w sobie jest ok. 10%, co nie zadowala mnie – osobę płacącą również za pozostałe 90%. Coraz częściej zdarza mi się więc czytać artykuły w Internecie. Wszystko fajnie, wszystko miło, bo jakościowo teksty wcale nie odbiegają od tych z czasopism, a mam je w końcu za darmo (pomijając rachunek za internet).
Wczoraj właśnie robiłam taką sieciową prasówkę, gdy natrafiłam na artykuł z poradami dla kobiet przed czterdziestką. Pomyślałam, że to coś dla mnie. W końcu wyznaję zasadę, że dbać o siebie należy w każdym wieku. Pierwsze zdanie wystarczyło jednak, bym omal nie spadła z krzesła. Brzmiało ono mniej więcej tak:
„Skończyłaś 30 lat. Nie, jeszcze nie pora umierać, ale warto pomyśleć poważniej o swoim ciele.”
No proszę Was! Umierać? Po trzydziestce? Kto to w ogóle napisał?! Jakaś siksa z liceum, która została przyjęta do redakcji, bo ma piątkę z polskiego? W pierwszym odruchu chciałam już słać maila do tego portalu i zmieszać ich z błotem za to, że primo – piszą coś takiego, secundo – publikują. Po kilkunastu głębokich oddechach okiełznałam jednak swój wybuchowy charakter, stwierdzając, że może mnie jednak poniosło. Być może to był jakiś żart, a ja go nie zrozumiałam? Postanowiłam więc odłożyć pomysł pisania skargi przynajmniej na następny dzień. W końcu tak czasem mam, że uniosę się chwilą, zaangażuję w sprawę jakby miała ona wagę życia lub śmierci, a dopiero następnego dnia, kiedy złapię nieco dystansu, jestem w stanie sama sobie powiedzieć, że w sumie, to chodzi o pierdołę.
Rano wstałam, ubrałam się, wypiłam kawę, ruszyłam do pracy i… dalej byłam wnerwiona. Grr! Będąc w biurze, w trakcie przerwy postanowiłam pokazać bulwersujący mnie tekst współpracowniczce – Kaśkę. Kasia co prawda dopiero skończyła u nas staż i rozpoczęła pracę na umowie, ale muszę przyznać, że dogaduję się z nią jak z żadną inną „współlokatorką” biurową. Dziewczyna ma 28 lat, więc jest już na tym etapie, że zdaje sobie sprawę z rozbieżności teorii zdobytej w szkole, a faktycznej pracy w zawodzie. Na słowo „przyjaźń” między nami jeszcze za wcześnie, ale naprawdę nieźle się dogadujemy. Pokazałam więc tekst Kaśce, zachowując na razie swoją bulwersację dla siebie i chyba licząc podświadomie na jakiś wspólny, oczyszczający wybuch irytacji.
Co może przynieść nowy dzień…